Opiekun z zaświatów

Działalność ludzi świętych bynajmniej nie kończy się z ich śmiercią. Bóg zezwala swym wiernym sługom w dalszym ciągu czynić z drugiego świata dobrze braciom i siostrom żyjącym na ziemi. Dopiero w wieczności okaże się, ile mamy do zawdzięczenia pomocy świętych.

Wielu już naocznie przekonało się, że Pallotti nawet po śmierci pozostał wiernym przyjacielem i cudownym pomocnikiem ludzi. Bóg chciał wsławić swego sługę cu­dami nie tylko w jego doczesnym życiu, lecz i po śmierci. "Wkrótce po jego odejściu do niebieskiej ojczyzny zaczęto składać sprawozdania o cudownych uleczeniach, które były odpowiedzią na wzywanie jego pomocy.

W lecie 1850 r. niejaka Anna White, matka licznego potomstwa, żona irlandzkiego szewca, na skutek połogu była umierająca. Trzech lekarzy orzekło, że nie ma dla niej ratunku. Mąż chorej wezwał księdza Melię, wiernego ucznia Pallottiego, który wtedy przebywał w Londynie. Ksiądz Melia udzielił sakramentu chorych, a przy poże­gnaniu radził, aby chorej podać trzy łyżki wody z relik­wiami Wincentego Pallottiego i modlić się z ufnością. Po­słuchano jego rady. Kiedy następnego dnia ksiądz Melia przyszedł odwiedzić chorą, Anna White już wstała i czuła się zupełnie dobrze.

Dnia 27 grudnia 1851 r. Magdalena Salvati, żona Jakuba, doznała ciężkiego porażenia mózgu. Przez dwa dni znajdowała się w stanie między życiem a śmiercią. Wezwano pomocy Pallottiego i podano chorej w łyżce wody cząsteczkę relikwii Sługi Bożego. Kiedy przyszła do siebie, powiedziała: „Ach, księże Wincenty. Ja zawsze mówiłam, że ksiądz Wincenty jest wielkim świętym. Księt że Wincenty, jakże jestem szczęśliwa". Po głębokim śnie wstała następnego dnia, jak gdyby nigdy nie była chora. Zdziwieni lekarze jednomyślnie stwierdzili, że takie ule­czenie nie da się wytłumaczyć w sposób naturalny.

Spośród licznych cudów, jakie zostały dokonane za wstawiennictwem Pallottiego, na uwagę zasługują dwa niżej opisane, które Kongregacja Świętych Obrzędów rozpatrywała w procesie beatyfikacyjnym Sługi Bożego i uznała je za prawdziwe.

Dziewięcioletni Aleksander Lutri dnia 12 września 1898 r. bawił się z siostrą i dwoma kolegami w rodzin­nym domu przy Borgo Vittorio w Rzymie. Zjeżdżając po poręczy klatki schodowej z czwartego piętra, stracił na trzecim piętrze równowagę i spadł z wysokości osiem­nastu metrów na marmurową posadzkę sieni. Następ­stwem upadku był wstrząs mózgu i złamanie podstawy czaszki. Stwierdzono to w szpitalu Santo Spirito in Sassia, dokąd natychmiast przewieziono nieszczęśliwego chłopca.

Doktor Alfredo Ramoni asystował przy chłopcu, któ­ry wyglądał jak martwy. Kredowo biała twarz, brak przytomności, całkowity bezwład mięśni, ledwo wyczuwalny puls, oczy otwarte i nie reagujące na bodźce zewnętrzne — oto wygląd, w jakim zastała zrozpaczona matka swego synka na łożu szpitalnym. Kapelan szpitalny udzielił chłopcu sakramentu chorych, a potem rzeki: „Jeszcze kilka godzin i wszystko skończone". Lekarze również mówili o nadchodzącej śmierci.

Matka jednak, która straciła już nadzieję w pomoc lekarzy ziemskich, zwróciła się do Lekarza Niebieskie­go — do Boga. Za radą przyjaciół wsunęła pod po­duszkę konającego synka obrazek "Wincentego Pallottiego i zanosiła gorące modły do Boga, aby za wstawien­nictwem świątobliwego kapłana uzdrowił jej dziecko.

Wczesnym rankiem dnia 14 września, a więc w nie­całe dwa dni po strasznym wypadku, weszła do sali, w której chłopiec leżał, zbolała i pełna obawy, że może go już nie zastanie przy życiu. Przygotowana była na naj­gorsze. Toteż prawie oczom własnym nie dowierzała, kiedy zobaczyła Aleksandra siedzącego na łóżku i wita­jącego matkę uśmiechem. Myśląc, że to senne widzenie, podbiegła do niego, i z lękiem zmieszanym z uczuciem nieśmiało budzącej się do życia radości, zawołała:
— Kto ja jestem?
— Mama    zawołał  chłopiec  i  ucałował  matkę.

Uradowana kobieta wśród łez szczęścia wypytywała, jak się to stało, że tak nagle ozdrowiał. Ale chłopiec pa­miętał tylko swój upadek z poręczy i straszliwe uderzenie o marmurową posadzkę. Potem śniło mu się, że jakiś starszy ksiądz, cały w jasności, chodził dookoła jego łóżka i dotykał go kilkakrotnie ręką.
Zaciekawiona tym opowiadaniem matka podała chłopcu obrazek z wizerunkiem Wincentego Pallottiego. Zachwycony chłopiec zawołał:
— To ten! To ten!

Aleksander Lutri był całkowicie uzdrowiony. Doktor, który badał chłopca po wypadku, i drugi lekarz jako świadek, nadto dwaj biegli w dziedzinie wstrząsów mózgu i złamań podstawy czaszki oraz specjalny lekarz, bada­jący ten wypadek z ramienia Kongregacji Obrzędów, orze­kli jednomyślnie, że to uzdrowienie przekracza siły natury.

Inne cudowne uzdrowienie za przyczyną Wincentego Pallottiego, urzędowo stwierdzone przez lekarzy i Kon­gregację Obrzędów, dotyczyło osoby Małgorzaty Sandner z Nabburga w Niemczech. Chorowała ona na ciężką sklerozę. Już we wczesnej młodości, bo pod koniec 16 roku życia, stwierdzono pierwsze objawy tej choroby oraz duszność i bezwład, które powalały ją często na ziemię. Następnie rozpoczęły się dotkliwe bóle w prawej nodze. W trzydziestym drugim roku życia spędziła kilka tygodni w szpitalu. Masaże i różne inne zabiegi pozostały jednak bez skutku. Przeciwnie, bóle przerzuciły się na plecy, szyję i ramiona. Wkrótce nie mogła już stać na nogach o własnych siłach. Zaczęła się leczyć u różnych lekarzy i przy pomocy najróżniejszych lekarstw. Wszyst­ko daremnie. Choroba była nie do uleczenia. Nogi sta­wały się coraz cieńsze, skóra nie reagowała już na słabsze ukłucia, prawa stopa przekręciła się do środka w lewą stronę. Chora leżała bezwładnie na łóżku albo siedziała w wózku, do którego musiano ją przenosić. Nie mogła się już podnosić o własnych siłach, władała jedynie rękami. Do tego wszystkiego dołączyły się jeszcze zaburzenia w mowie, zawroty głowy, dreszcze i duszności.

W tak smutnym stanie Małgorzata Sandner nawiązała łączność z Księżmi Pallotynami, którzy zachęcili ją do ufnej i wytrwałej modlitwy o uzdrowienie za wstawien­nictwem "Wincentego Pallottiego.

Ale Bóg nie odpowiadał na modlitwy. Nieznane są bowiem ludziom Jego święte zamiary. Mimo to lekarz i przyjaciółki chorej zachęcały ją do dalszej wytrwałej modlitwy. Podczas czwartej nowenny zdawało się chorej, że widzi Matkę Boską, która jej mówi: „Wstań i chodź". W dalszym więc ciągu chora odmawiała nowennę.

Dnia 6 września 1947 r., zaniesiono chorą do kościoła, gdzie uczestniczyła we Mszy św. i przyjęła komunię św., błagając gorąco Wincentego Pallottiego, aby wstawił się za nią do Matki Boskiej i wyjednał dla niej uzdrowienie.

W wigilię uroczystości Imienia Maryi Małgorzata na swoim wózku posuwała się wzdłuż swego pokoju. Naraz słyszy donośny głos: „Wstań i chodź". Zdziwiona i wy­straszona ogląda się dokoła, ale nikogo nie widzi. A głos ciągle na nowo powtarza ten sam rozkaz: „Wstań i chodź".

Chora spędziła niespokojną noc. Rano opowiedziała wszystko swej przyjaciółce i swemu synowi, prosząc ich jednocześnie, aby posadzili ją na krześle. Następnie wzię­ła do rąk obrazek Wincentego, wzywała gorąco jego po­mocy i ze słowami: „W imię Boże" — powstała z krzesła o własnych siłach i poczuła się zupełnie uleczoną. Było to dnia 12 września 1947 r., w uroczystość Imienia Naj­świętszej Maryi Panny.

Siedmiu lekarzy specjalistów oraz lekarz Kongregacji Obrzędów po dokładnym zbadaniu chorej i po 22 posiedzeniach w kurii biskupiej w Ratyzbonie orzekli, że nagłego uzdrowienia Małgorzaty Sandner nie można wytłuma­czyć w sposób naturalny.

Oprócz powyżej przytoczonych wypadków istnieje bardzo wiele innych przedziwnych dowodów wysłucha­nia próśb przez Pallottiego. A nie ulega wątpliwości, że miłosierny Bóg i w przyszłości wsławiać go będzie, jeśli tylko ludzie z ufnością zwracać się będą do niego o pomoc.

W: Ks. J. Wróbel SAC, Św. Wincenty Pallotti, Poznań 2008.